sobota, 28 kwietnia 2012

Prolog - Every day can change everything...

Tokio. Noc, ulice zalane deszczem. Młoda dziewczyna wraca do domu. Jest ostrożna. Za każdym rogiem może czaić się zło. Bezszelestnie wchodzi do budynku. Ma ona jednak wokół siebie aurę. Opary alkoholu zmieszanego z zapachem perfum Yves Saint Laurent i strachem wirowały w powietrzu za małą pomocą kruczo czarnych włosów. Wbiegała po schodach na palcach. Księżyc słabo oświetlał stopnie, nie trudno było o bliskie spotkanie z posadzką. Niczym cień przebyła dwa piętra. Nagle szept tuż nad uchem. Nogi miękną, oczy zachodzą mgłą, serce przestaje na moment bić. Uciekać? Gdzie? I po co? Może to tylko sen? Nie. To prawdziwy koszmar. Koszmar, który wraca za każdym razem. Kolejne poruszenie. Szmery w dole. I kroki na górę. Coraz szybsze. Nie. Tylko nie on. Nie znów. Bieg. Światło. Na ostatnim piętrze żarzy się przygaszona lampa. Już podchodzi do drzwi. Chwyta kieszeni. Pusta. I ciemna postać wyłaniająca się z mroków. Boże, czego on tutaj szuka? Chce jej? Dlaczego? Jak długo ją śledził? Strach rozszerzał źrenice do niewyobrażalnych rozmiarów. Mara była coraz bliżej. I bliżej... I bliżej...
- Zgubiłaś coś...
Jego głos... Zachrypnięty. Zmęczony pijaństwem. Podniosła oczy. Ujrzała nad sobą żywego ducha. Serce rozszalałe, jakby chciało wyrwać się z piersi. Stał przed nią potwór. Nie. To nie potwór. To człowiek. Pobity, posiniaczony, z licznymi bliznami. Młody. Przestraszyła się jeszcze bardziej. Wielkimi oczami, wpatrywała się w jego twarz.
- W-wszystko w porz-rządku?
Nienawidziła jąkania. Nie umiała nic innego wydukać. Instynkt podpowiadał jej, by mu pomóc. Z drugiej strony wspomnienia nie pozwalały się zbliżyć do nieznajomego. Pozostawał strach. I owy chłopak tuż przed nią. Był tak blisko... Patrzył w jej oczy. Bez przerwy. Bez mrugnięcia. Patrzył w jej oczy wzrokiem pustym, przyćmionym. Bez wyrazu. Bez emocji. Przełknęła ślinę. Wysuszone usta zaciskały się w wąską linię. Oczy skierowane na niego. Chłopaka w czarnej bluzie z kapturem. Na jego poranioną twarz. Rozciętą wargę. Świeża krew. 
- To chyba twoje. 
Coś zabrzęczało, zabłyszczało. Jej klucze od mieszkania. Bez słowa wcisnął je w jej dłoń i odszedł. Zniknął za drzwiami po drugiej stronie korytarza. Nie zdołała nic powiedzieć. Stała otępiała, wlepiając wzrok w ciemne, obdarte z okleiny drewno. Uspokajała swoje serce. Totalny mętlik w głowie. Szum. Jego głos. Zaraz szept. Ten okropny szept. I znów szmery w dole. Migające światło lampy, obskurne ściany. I znów strach. Pospiesznie otworzyła drzwi, wśliznęła się i zamknęła na trzy zamki. Już była bezpieczna. Osunęła się po skrzydle na podłogę. Wycieńczona. Wtem pukanie. Ostrożnie wstała, spojrzała przez wizjer. Ciemność. Przetarła oczy. "Ocknij się."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz