Tokio. Noc, ulice zalane deszczem. Młoda dziewczyna wraca do domu. Jest ostrożna. Za każdym rogiem może czaić się zło. Bezszelestnie wchodzi do budynku. Ma ona jednak wokół siebie aurę. Opary alkoholu zmieszanego z zapachem perfum Yves Saint Laurent i strachem wirowały w powietrzu za małą pomocą kruczo czarnych włosów. Wbiegała po schodach na palcach. Księżyc słabo oświetlał stopnie, nie trudno było o bliskie spotkanie z posadzką. Niczym cień przebyła dwa piętra. Nagle szept tuż nad uchem. Nogi miękną, oczy zachodzą mgłą, serce przestaje na moment bić. Uciekać? Gdzie? I po co? Może to tylko sen? Nie. To prawdziwy koszmar. Koszmar, który wraca za każdym razem. Kolejne poruszenie. Szmery w dole. I kroki na górę. Coraz szybsze. Nie. Tylko nie on. Nie znów. Bieg. Światło. Na ostatnim piętrze żarzy się przygaszona lampa. Już podchodzi do drzwi. Chwyta kieszeni. Pusta. I ciemna postać wyłaniająca się z mroków. Boże, czego on tutaj szuka? Chce jej? Dlaczego? Jak długo ją śledził? Strach rozszerzał źrenice do niewyobrażalnych rozmiarów. Mara była coraz bliżej. I bliżej... I bliżej...
- Zgubiłaś coś...
Jego głos... Zachrypnięty. Zmęczony pijaństwem. Podniosła oczy. Ujrzała nad sobą żywego ducha. Serce rozszalałe, jakby chciało wyrwać się z piersi. Stał przed nią potwór. Nie. To nie potwór. To człowiek. Pobity, posiniaczony, z licznymi bliznami. Młody. Przestraszyła się jeszcze bardziej. Wielkimi oczami, wpatrywała się w jego twarz.
- W-wszystko w porz-rządku?
Nienawidziła jąkania. Nie umiała nic innego wydukać. Instynkt podpowiadał jej, by mu pomóc. Z drugiej strony wspomnienia nie pozwalały się zbliżyć do nieznajomego. Pozostawał strach. I owy chłopak tuż przed nią. Był tak blisko... Patrzył w jej oczy. Bez przerwy. Bez mrugnięcia. Patrzył w jej oczy wzrokiem pustym, przyćmionym. Bez wyrazu. Bez emocji. Przełknęła ślinę. Wysuszone usta zaciskały się w wąską linię. Oczy skierowane na niego. Chłopaka w czarnej bluzie z kapturem. Na jego poranioną twarz. Rozciętą wargę. Świeża krew.
- To chyba twoje.
Coś zabrzęczało, zabłyszczało. Jej klucze od mieszkania. Bez słowa wcisnął je w jej dłoń i odszedł. Zniknął za drzwiami po drugiej stronie korytarza. Nie zdołała nic powiedzieć. Stała otępiała, wlepiając wzrok w ciemne, obdarte z okleiny drewno. Uspokajała swoje serce. Totalny mętlik w głowie. Szum. Jego głos. Zaraz szept. Ten okropny szept. I znów szmery w dole. Migające światło lampy, obskurne ściany. I znów strach. Pospiesznie otworzyła drzwi, wśliznęła się i zamknęła na trzy zamki. Już była bezpieczna. Osunęła się po skrzydle na podłogę. Wycieńczona. Wtem pukanie. Ostrożnie wstała, spojrzała przez wizjer. Ciemność. Przetarła oczy. "Ocknij się."
- To chyba twoje.
Coś zabrzęczało, zabłyszczało. Jej klucze od mieszkania. Bez słowa wcisnął je w jej dłoń i odszedł. Zniknął za drzwiami po drugiej stronie korytarza. Nie zdołała nic powiedzieć. Stała otępiała, wlepiając wzrok w ciemne, obdarte z okleiny drewno. Uspokajała swoje serce. Totalny mętlik w głowie. Szum. Jego głos. Zaraz szept. Ten okropny szept. I znów szmery w dole. Migające światło lampy, obskurne ściany. I znów strach. Pospiesznie otworzyła drzwi, wśliznęła się i zamknęła na trzy zamki. Już była bezpieczna. Osunęła się po skrzydle na podłogę. Wycieńczona. Wtem pukanie. Ostrożnie wstała, spojrzała przez wizjer. Ciemność. Przetarła oczy. "Ocknij się."